Hiszpańskie fiasko zaostrzania praw autorskich

Pod koniec 2014 r. w Hiszpanii wprowadzono prawo nakazujące internetowym wydawcom informacyjnym zapłatę za każdą publikowaną przez nich treść. Nawet za tę, która świadomie była udostępniona za darmo. Sęk w tym, że ci, którzy wylobbowali tę zmianę, teraz chcą jej cofnięcia.Hiszpańskie Stowarzyszenie Wydawców Gazet (AEDE) przekonało tamtejszych legislatorów, do przyjęcia rygorystycznego antypirackiego prawa, nakazującego wnoszenie obowiązkowych opłat przez media internetowe zamieszczające na swoich stronach linki do zewnętrznych artykułów, ich fragmentów czy nawet tytułów. Kara, jaka grozi za nieprzestrzeganie nowego prawa może sięgać… 600 tys. euro. Fundusze pozyskane w ten mają zasilić zagrożonych internetowym serwisem informacyjnym – hiszpańskich wydawców dzienników papierowych.Zamiarem rządu w Madrycie była ochrona rodzimych treści on-line. Ustawa uderzyła jednak przede wszystkim w hiszpańską wersję serwisu informacyjnego Google News, który jako ogólnodostępny i darmowy był doskonałą reklamą dla autorów i świetną formą nawigacji do ich macierzystych portali. Zamieszczane na nim artykuły największych światowych wydawców, jak i publikacje lokalne, a nawet artykuły bloggerów – wszystkim przynosiły korzyści. Jedno kliknięcie w artykuł na Google News było równoważne średnio 3 kliknięciom w portalu matce. Kliknięcie to “internetowa waluta”, wszystkie wersje językowe Google News generują ok. 10 miliardów kliknięć miesięcznie…Okazało się, że w odpowiedzi na wprowadzone w Hiszpanii restrykcje Google News zamknął swoją hiszpańską edycję. Zamiast milionów euro z grzywien, zniknął serwis, mający ogromny wpływ na obywateli i przedsiębiorstwa. Nikt się tego nie spodziewał. Już po paru dniach od jego zamknięcia inne serwisy informacyjne odnotowały natychmiastowy znaczny spadek ruchu na swoich stronach.Teraz to samo stowarzyszenie, które lobbowało za nowym prawem, rozważa akcję za jego uchyleniem… Hiszpańska nowa legislacja to kolejny przykład ogromnej chęci Europy do przełamania dominacji Google w sieci. W Belgii, Francji i Niemczech zmagano się z podobnymi problemami, jednak w żadnym z tych państw ostatecznie prawo nie stało się aż tak restrykcyjne.

Z pozdrowieniami z Parlamentu Europejskiego
Lidia Geringer de Oedenberg

Bomba w Europarlamencie…

Władze belgijskie w związku z nasileniem zagrożenia terroryzmem zdecydowały w połowie stycznia br. o podniesieniu krajowego poziomu alertu z poziomu 2 na 3 (z 4 możliwych). W Brukseli pojawiło się wojsko, dodatkowe policyjne patrole. Jeden z nich od dwóch tygodni stacjonuje przed wjazdem do parkingu podziemnego w budynku, w którym mieszkam, sprawdzając wszystkie podjeżdżające pojazdy.
W ślad za decyzjami belgijskiego rządu, Parlament Europejski także podniósł poziom własnych zabezpieczeń o “jeden szczebel”, w związku z czym wprowadzono:
-dodatkowe kontrole osób wchodzących do PE, ich bagaży oraz samochodów wjeżdżających na podziemne parkingi (sprawdzanie bagażników, kontrola podwozi za pomocą luster itp.), co korkuje całą dojazdową do PE rue Wiertz.
– ograniczenia dotyczące czasu przebywania w podziemnym parkingu podwykonawców oraz dostawców (towary i poczta),
– zawieszenie wszelkich nieoficjalnych spotkań, wydarzeń lub wizyt z udziałem uczestników z zewnątrz.
Wokół naszych budynków pojawili się uzbrojeni po zęby żołnierze. Przed dotąd otwartym dla wszystkich wejściem – stoi straż sprawdzająca przepustki, żaden samochód nie może parkować przed Parlamentem. Mimo tych środków bezpieczeństwa, w miniony poniedziałek (2.02.15) nagle zarządzono ewakuację jednego z budynków PE („Willy Brandt”), także turystów zwiedzających ekspozycję w przyległym Parlamentarium oraz mieszkańców z okolicznych domów. Bombowy alarm został ogłoszony po tym, jak ochrona zatrzymała ubranego w „moro” i zakapturzonego Słowaka, który kręcił się wokół Parlamentu. Jak się okazało czekał na Przewodniczącego Unii / Parlamentu. Był uzbrojony, a w jego samochodzie znajdowała się broń palna i … piła łańcuchowa. Saperski robot nie znalazł jednak żadnych materiałów wybuchowych. Wcześniej tegoż dnia w stan gotowości zostały postawione także inne służby bezpieczeństwa m.in Ambasady Stanów Zjednoczonych w Brukseli.Lepiej na zimne dmuchać…

Z pozdrowieniami z Parlamentu Europejskiego
Lidia Geringer de Oedenberg

Wpływ TTIP na europejską energetykę i przemysł

Bariery taryfowe między USA a UE już teraz są dość mocno ograniczone i średnio wynoszą 3 proc. Transatlantic Trade and Investment Partnership (TTIP) będzie miało zatem największy wpływ na obciążenia “pozataryfowe” – czyli limity, formalności administracyjne, normy sanitarne, techniczne i in., które szczególnie dla europejskich MŚP na amerykańskim rynku stanowią często bariery nie do pokonania. Na zlecenie parlamentarnej Komisji Przemysłu ITRE powstał ciekawy, niemal 120-stronicowy raport przygotowany przez ekspertów z firmy doradczej Triple Consulting, zawierający ocenę wpływu TTIP na europejski rynek energetyczny i produkcję przemysłową. Prezentacja raportu: tutaj. Analitycy korzystali z dostępnych opracowań i opinii specjalistów branży energetycznej, zbierając dane “na własną rękę”, gdyż oficjalne dokumenty dotyczące negocjacji są niedostępne, a same rozmowy związane z umową toczą się za zamkniętymi drzwiami. Jak przedstawia się obecny bilans handlowy między UE a USA? Zdecydowanie na korzyść Europy. Importujemy zza oceanu więcej zarówno towarów, usług jak i inwestycji, niż eksportujemy do USA. Jest to bardzo dobrze widoczne w sektorze energetycznym, gdzie najważniejszym towarem importowanym z USA jest węgiel, na który nie są nałożone opłaty celne. UE sprowadza ze Stanów 103 mln ton węgla rocznie (dane z 2013 r.), sama czarnego złota tamże nie wysyłając. Przez ostatnią dekadę import węgla z USA wzrósł aż o 18 proc. Ważnym towarem wymiany handlowej są też wyroby z rafinowanej ropy naftowej, minerałów bitumiczne ich frakcji (ponad 17 mln ton rocznie) obarczona US taryfą 0.4 proc. Tego towaru z kolei przepływa więcej w stronę USA. Przedmiotem wymiany są tylko rafinowane paliwa. Gaz oraz ropa naftowa nierafinowana objęte są zakazem eksportu z USA. Inne materiały i paliwa energetyczne uczestniczące w wymianie stanowią ilości śladowe.TTIP może mieć wpływ na bezpieczeństwo energetyczne UE tylko wtedy, kiedy obecne zakazy eksportu wymienionych powyżej paliw zostaną zniesione. Wtedy Europa stanie się dla nich atrakcyjnym rynkiem, ale nie jest powiedziane, że stanie się ich największym odbiorcą. Bardzo zainteresowany kupnem tych paliw byłby również rynek azjatycki, który gotów jest płacić USA więcej.W sektorze wytwórczym do największych przeszkód taryfowych należą cła na żywność przetworzoną oraz samochody, ale i tutaj ogromne znaczenie będą miały działania pozataryfowe. Weryfikacją będzie objętych niemal 80 proc. transakcji. Skutkiem czego może być wzrost PKB UE na poziomie od 1 proc do 4 proc., jednak te prognozy są wyjątkowo trudne do oszacowania. Kto najbardziej zyska na traktacie? Jeśli chodzi o państwa UE, to nie Niemcy jak się powszechnie uważa, ale Wielka Brytania, Szwecja, Finlandia i Hiszpania. Te kraje mają obecnie największą wymianę handlową z USA i napotykają najwięcej barier…Najbardziej wg raportu może stracić europejski przemysł metalowy i elektrotechniczny, co powinno być dokładnie przeanalizowane przez Komisję Europejską. Otwartym pytaniem pozostaje wpływ TTIP na rynek pracy. Po drugiej stronie oceanu są niższe koszty pracy i energii, my mamy lepszą efektywność energetyczną i innowacyjność. Wpływ na wzrost zatrudnienia może być zdaniem analityków mały i wynosi ok. 0,8 proc. po stronie UE.Wiele obaw budzą kwestie harmonizacji europejskich norm z amerykańskimi zarówno w przemyśle chemicznym, spożywczym czy w polityce klimatycznej. Ciągle otwartą sprawą jest mechanizm ISDS. O sprawie pisałam wcześniej.Na te pytania może nam odpowiedzieć tylko Komisja Europejska, która w tym tygodniu rozpoczęła ósmą turę rozmów w sprawie TTIP.
Z pozdrowieniami z Parlamentu Europejskiego
Lidia Geringer de Oedenberg

Zaproszenie

Serdecznie zapraszam na spotkanie autorskie z senator Marią Berny i promocję jej książki „Wołynianka”, które odbędzie się
29 stycznia br. /czwartek/ o godz. 17.00 w czytelni Klubu 4 Regionalnej Bazy Logistycznej przy ul. Pretficza 24 we Wrocławiu.

Krzysztof Majer

BERNY

„To oznacza wojnę z islamem”

– tak Geert Wilders, lider holenderskiej populistycznej Partii Wolności skomentował na Twitterze paryską egzekucję w Charlie Hebdo.

Po niedawnych atakach terrorystycznych w Paryżu uwagę mediów przyciągają ostre komentarze radykalistów. Anglojęzyczny Newsweek kontynuuje ich analizę w artykule:”A nie mówiłem?”.Te słowa wypowiada Geert Wilders, znajdujący się na „czarnej liście” Al-Kaidy, tej samej, z której już zniknęło nazwisko Stéphane Charbonnier’a, dyrektora wydawniczego magazynu Charlie Hebdo, zabitego 7 stycznia br.Wilders jest znany, jako zagorzały przeciwnik UE, chce przywrócenia kontroli granicznych i pozbycia się wszelkich imigrantów z Holandii, także tych z UE. Założył nawet specjalną stronę internetową, zachęcającą do składania donosów na przybyszów z Europy środkowo-wschodniej. Jest też czołowym holenderskim antyislamistą, sprzeciwia się stawianiu meczetów w swoim kraju, apeluje o wycofanie Koranu ze sprzedaży w holenderskich księgarniach, twierdzi, że kultura muzułmańska dąży do dominacji w Europie. Wilders sprytnie łączy “kryzysowe” niezadowolenie społeczeństwa z islamizacją Europy. Jego Partia Wolności obecnie bije rekordy popularności, jej siedzibę non stop chroni policja, a on sam od ponad dekady nosi kamizelkę kuloodporną. Partia wolności, to jeden z licznych antyunijnych ruchów w Europie, o których pisałam poprzednim razem tutaj. Wilders jest rozczarowany ubiegłorocznymi wyborami do Europarlamentu, które miały mu przynieść lepszy wynik, a jego reprezentanci mieli się znaleźć w nowej, silnej eurofobicznej frakcji, w sojuszu z potężnym francuskim Frontem Narodowym. Taka grupa jednak nie powstała, zabrakło jej jednej nacji*. Teraz zasiadają wśród 52. zmarginalizowanych “Niezrzeszonych”, ale nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa. Wszelkie terrorystyczne ataki “nabijają” im punkty… przeciw zjednoczonej Europie.
Z Parlamentu Europejskiego
Lidia Geringer de Oedenberg

41 milionów testamentów online

Wielka Brytania otwiera swoje archiwa i udostępnia miliony dokumentów w Internecie, w tym testamenty swoich znanych obywateli np. testament Lady Diany, Winstona Churchilla, Charlesa Dickensa, George Orwella czy Johna Maynarda Keynesa.
Dokumenty te od dawna były publicznie dostępne, jednakże by zaspokoić rosnący stale na nie popyt ze strony historyków i amatorów genealogii teraz zdecydowano się udostępnić je w internecie.
Testamenty zawierają informacje pozwalające inaczej spojrzeć na życie i czasy wielu sławnych ludzi. Parę przykładów:
Dickens opisał nie tylko jak ma wyglądać jego pogrzeb („pochować szybko i tanio”), ale nawet jak żałobnicy powinni być ubrani. Ponieważ zostawił tysiąc funtów młodej aktorce Nelly Ternan podejrzewa się go, że być może miał z nią romans.
Rodzina Churchilla otrzymała w spadku 304 044 ówczesnych funtów (ponad 5 milionów dzisiejszych).
Orwell prosił o skrupulatne przechowanie jego dokumentów i korespondencji.
Keynes zażądał zniszczenia większości jego niepublikowanych prac.
Co jest w testamencie Księżnej Diany? Każdy może sprawdzić.
Archiwa online udostępniają testamenty złożone począwszy od 1858 r. łącznie 41 milionów dokumentów. By dotrzeć do wybranej ostatniej woli trzeba jednak uzbroić się w cierpliwość, procedura może potrwać do 10 dni. Za kopię elektroniczną należy uiścić opłatę w wysokości ok. 10 funtów.
Ciekawa jestem na ile ciekawość czytania „ostatnich woli” podreperuje brytyjski budżet?

Lidia Geringer de Oedenberg

Rozchwytywany Charlie Hebdo

Jutro, 14 stycznia ukaże się nowe wydanie (1 178) Charlie Hebdo. Zamiast zwyczajowego nakładu 60 tys. egzemplarzy będzie… 3 mln! W 16 językach, z dystrybucją w 25 krajach. Z płaczącym prorokiem Mahometem na okładce.
Ocalali redaktorzy z Charlie Hebdo bez zmiany prześmiewczego stylu, bez wspomnień o zastrzelonych w ub. tygodniu kolegach, bez ich nekrologów – kontynuują „stare” wątki i rubryki.
Pod hasłem „Tout est pardonné” (wszystko wybaczone) ukaże się osiem „normalnych” stron bardzo wyczekiwanego magazynu, który jak zapewniają redaktorzy na pewno nie będzie smutny.
Prorok z okładki z kartą „Je suis Charlie” chyba jednak nie wszystkich rozweseli.

Z pełnego wojska i policji Strasburga
Lidia Geringer de Oedenberg

Krwawy start kontrowersyjnej książki

Michel Houellebecq lubi szokować, ale udzielając wywiadu 7 stycznia br. na antenie France2 w przeddzień ukazania się jego najnowszej powieści, nie przypuszczał, że publikacja będzie miała tak tragiczną „oprawę”.
Najnowszy numer satyrycznego „Charlie Hebdo”, który ukazał się 8 stycznia br., w dniu premiery „Soumission” (fr. poddaństwo, uległość) autorstwa najlepiej sprzedającego się na świecie francuskiego pisarza – był poświęcony tejże publikacji.
Nie wiadomo jeszcze, czy jest jakiś konkretny związek pomiędzy książką Houellebecq’a a zamachem na paryską redakcję wspomnianej gazety, ale jak dotąd wszelkie komentarze łączą oba te fakty.
W wywiadzie na żywo, w czasie głównego wydania wiadomości kanału France2, który oglądałam w przeddzień zamachu – Houellebecq odpierał zarówno zarzuty o islamofobię, jak również i te, że sprawił swoją książką fantastyczny prezent „noworoczny” Marine Le Pen, szefowej skrajnie prawicowego Frontu Narodowego – czołowego bojownika o „Francję dla Francuzów”. Houellebecq uparcie twierdził, że opisuje jedynie przyszłość, która może się wydarzyć, ale nie trzyma z żadną ze stron.
Szósta powieść Houellebecqa „Soumission” to political fiction opisująca wybory prezydenckie w 2022 r, kiedy w drugiej turze przeciwko Marine Le Pen jednoczą się wszystkie inne siły – centrowe, lewicowe czy prawicowe i aby jej nie dopuścić do władzy – decydują się poprzeć muzułmanina. Konsekwencje tego wyboru są poważne, jak widać dzisiaj wcale nie fikcyjne…
Houellebecq’owska wizja zislamizowanej Francji budzi wiele kontrowersji. Społeczność islamska w tym kraju liczy obecnie ok. 5 milionów osób, a odsetek obywateli francuskich popierających tzw. państwo islamskie jest największy w Europie…
Nowa książka Houellebecq’a w dniu ukazania, jeszcze przed zamachem, od razu znalazła się na szczycie listy bestsellerów francuskiego Amazona.
Z Brukseli
Lidia Geringer de Oedenberg