Czy Unia może się finansować sama?

 

Przed rokiem z okładem, w lutym 2014 r. utworzono specjalną grupę roboczą pod kierownictwem byłego premiera Włoch i Komisarza KE – Mario Montiego, mającą zająć się kwestią “środków własnych UE”, czyli budżetem generowanym przez samą Wspólnotę. Członkowie grupy mieli znaleźć sposób na pozyskiwanie środków, które w przyszłości zastąpią ciągle pomniejszaną składkę członkowską i … nie staną się jednocześnie płaconym przed obywateli „podatkiem na Wspólnotę”. To zadanie trudne i bardzo ambitne.Ponad 80% przychodu do unijnego budżetu zasilają składki od państw członkowskich, obliczone na podstawie ich PKB, reszta pochodzi z części podatku VAT z krajowych stawek bazowych, składek od krajów spoza UE będących we wspólnej strefie ekonomicznej (płaconych przez Islandię, Norwegię i Szwajcarię), podatków od wynagrodzeń pracowników instytucji unijnych oraz grzywien i odsetek od nieterminowych płatności, jak i odsetek bankowych od kapitału.Obecny system, zawsze gdy negocjujemy budżet UE na następny rok, podsyca temperaturę debaty pomiędzy krajami – płatnikami netto i tymi, które są beneficjentami unijnych funduszy. Przepychanki budżetowe dodatkowo nabierają ostrości wraz ze zbliżającymi się w poszczególnych krajach wyborami, gdy pomysły kolejnych cięć w unijnym budżecie mogą nabić słupki poparcia najgłośniej wykrzykującym „reformatorom”Zdecydowanie zdrowszy byłby system, w którym Unia generowałaby własne zasoby, a wspólnotowy budżet nie zależałby od politycznych zawirowań przedwyborczych.                      Jedną zmożliwości było wprowadzenie podatku od transakcji finansowych, a tam, gdzie taki podatek już istnieje – harmonizacja często rozbieżnych krajowych strategii w tym zakresie. W założeniu miało to z jednej strony zagwarantować sprawiedliwy i znaczący wkład sektora finansowego w dochody publiczne, z drugiej stanowić uzupełnienie środków regulacyjnych oraz zachętę dla świata finansów, by podejmować bardziej odpowiedzialne działania nakierowane na gospodarkę realną.

W przedstawionym niedawno raporcie grupa Montiego wypunktowała wszystkie wady obecnego systemu pozyskiwania środków, któremu “brakuje przejrzystości i demokratycznej odpowiedzialności”!Faktem jest, że formuły rządzące naliczaniem składek są bardzo skomplikowane, a już wzory określające tzw. rabaty przyprawiają o ból głowy nawet fanów matematyki. Pozostańmy na chwilę przy rabatach. Najbardziej znany jest ten brytyjski, którego historia wiąże się ze słynnym „I want my money back” Premier Margaret Thatcher, negocjującej w 1984 r. składkę do wspólnotowej kasy. Dlaczego Żelazna Dama chciała „swoje” pieniądze z powrotem? Powodem wtedy było niekorzystanie przez Wielką Brytanię – w takim samym stopniu jak inne kraje – z dobrodziejstw Wspólnej Polityki Rolnej, która w połowie lat 80 „pożerała” ok. 70% budżetu UE.Choć był to precedens to ostatecznie nękanemu strajkami krajowi, wtedy – na skraju zapaści gospodarczej – przyznano rabat. Czasy się zmieniły, dochód narodowy Brytyjczyków prześcignął PKB krajów kontynentalnej Europy, polityka rolna stanowi już tylko 40% budżetu UE – a rabat jednak pozostał. Jak mówią brukselscy eksperci – zostanie na zawsze, gdyż Brytyjczycy dobrowolnie z niego nigdy nie zrezygnują.Pamiętam ostre debaty w czasie negocjacji budżetu na lata 2007-2013, gdy naciskany przez większość Premier Tony Blair w końcu uległ i zgodził się w 2005 r. na małe cięcie tej “brytyjskiej świętości” – podcinając tym samym „gałąź” swojej politycznej kariery… A poszło wtedy o zmniejszenie rabatu jedynie o ok. półtora miliarda euro rocznie.Dzięki przyznanej “zniżce” Wielka Brytania przez ponad 20 lat wpłacała do unijnej kasy dużo mniej, niż wynikałoby to z ekonomicznego rachunku, opartego na wielkości jej PKB.  W ostatnich latach oszczędzała w ten sposób średnio o 4-6 mld euro rocznie.Ogólnie rzecz ujmując, wyznacznikiem rabatu są przychody z tytułu podatku VAT w danym kraju, a te zmieniają się w każdym roku (np. polski VAT wzrósł w 2011 r. z 22% na 23%, co z najbardziej ucieszyło wyspiarzy).Brytyjczycy mają rabat, ale „brakującą” część ich składki, czyli aż 2/3 – płacą pozostałe kraje, proporcjonalnie do swojej zamożności. Polska także partycypuje w finansowaniu rabatu. W 2004 r. kosztował nas on ok. 105 mln euro, w 2013 r. dołożyliśmy Brytyjczykom 219 mln euro. Kwotę przypadającą na nasz kraj oblicza się na podstawie udziału Polski w unijnym PKB, im wyższy, tym więcej płacimy za rabat.Wiele mówi się o rabacie brytyjskim, ale warto wiedzieć, że to nie jedyny taki upust stosowany względem unijnych płatników netto. Z rabatów korzystają także Niemcy, Holandia, Austria i Szwecja. Nic dziwnego, że państwa te są najmniej zainteresowane reformowaniem starego systemu zaproponowanym przez grupę Montiego, za zmianami opowiadają się za to Francja czy Włochy, niekorzystający dotąd ze zniżek.Kolejną komplikacją obecnego systemu składek do budżetu UE jest to, że procedury budżetowe w państwach członkowskich i na poziomie UE nie są skoordynowane i podlegają odmiennym prawom i terminom. Państwa członkowskie działają na podstawie jednorocznych budżetów, unijny jest skrojony na 7 lat. W budżetach narodowych występują deficyty (dozwolone do 3 % PKB) i długi publiczne (dozwolony do 60% PKB, który mało kto przestrzega), w budżecie unijnym wydatki nie mogą przewyższać dochodów, przynajmniej w teorii.  W praktyce, w ostatnich latach w budżecie wspólnotowym zrobiła się jednak spora dziura, początkowo łatana z nowych środków z kolejnego roku, obecnie wymagająca specjalnego zasilenia, albowiem 7-letni dziurawy budżet 2007-2013 się zakończył, a długi pozostały. Stare zobowiązania (zaakceptowane wcześniej przez państwa członkowskie) trzeba jednak zapłacić, skoro w poprzednim budżecie zabrakło funduszy – Rada Europejska sugeruje, by zapłacić z nowych środków przeznaczonych na okres 2014-2020, na co Parlament nie chce się zgodzić.Przez ostatnie lata “gimnastykowaliśmy się” za pomocą budżetów korygujących, licząc na dodatkową zrzutkę na unijne długi ze strony państw członkowskich, niestety znalezienie dodatkowych pieniędzy w budżetach narodowych pod koniec roku było trudne, a nawet niewykonalne, gdyż państwa członkowskie w tym czasie zwykle już wykonały własne plany budżetowe i nie miały żadnych “luźnych” środków.Stos rachunków do zapłacenia za zrealizowane projekty unijne – czeka w Komisji Europejskiej, tymczasem krajowe problemy budżetowe z jednej strony nie pozwalają na wyasygnowanie dodatkowych środków u płatników netto, z drugiej obciążają kredytami beneficjentów czekających na obiecane unijne pieniądze.Raport Montiego przyznaje, że zmiany w kierunku pozyskiwania środków własnych przez Unię (i odciążenie w ten sposób budżetów narodowych) są trudne głównie ze względu na … wymaganą jednomyślność w Radzie (zgodę wszystkich państw członkowskich). Parlament Europejski, najsilniejszy zwolennik reformy – jest w tej kwestii tylko ciałem doradczym. Debata trwa.Dotychczasowym „światełkiem w tunelu” budżetowym jest już pewien krok na drodze do samowystarczalności, uwzględniony nawet w perspektywie finansowej 2014-2020 w postaci zmian w sposobie określania zasobów w oparciu o podatek od transakcji finansowych, który ma trafić bezpośrednio do budżetu UE. Co prawda na jego wprowadzenie zgodziło się jedynie 11 państw, zatem to dopiero początek reform.

Z pozdrowieniami z Parlamentu Europejskiego

Lidia Geringer de Oedenberg

 

 

Dodaj do zakładek Link.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *